20 grudnia 2023    |    Redakcja biznesspolecznie.pl    |    Współpraca z NGO

Stałe wsparcie to największa pomoc. Wywiad z Ewą Błaszczyk

Dobrze, gdy przedsiębiorstwo prowadzi działania dobroczynne. Mam jednak wątpliwość, czy prospołeczna działalność firmy ma już, w polskich warunkach, istotny wpływ chociażby na decyzje zakupowe jej potencjalnych klientów - mówi prezeska Fundacji "Akogo?" Ewa Błaszczyk.



Ewa Błaszczyk, fot. Fundacja Akogo?



Co pani rozumie pod pojęciem mądre pomaganie? 


Żeby dobrze, mądrze pomagać, trzeba wiedzieć, jak i komu. Dziś, gdy wszyscy żyją bardzo szybko, są zajęci tak wieloma sprawami, trzeba wyraźnie pokazać, kto wymaga pomocy, jakiej pomocy potrzebuje i jak należy pomagać. Nie mniej ważne jest też odpowiednie nagłośnienie dzieł wymagających wsparcia – zwłaszcza teraz, gdy wokół nas panuje tłok, chaos informacyjny. Cichych dzieł nikt nie usłyszy, nie zauważy prośby o pomoc – nawet nie będzie wiedział, że ktoś na nią czeka. Mamy więc dwa podstawowe warunki, by mądra pomoc w ogóle mogła zaistnieć: czytelna informacja o potrzebach i potrzebujących, potem wskazanie konkretnego schematu postępowania. 


Czy działające w Polsce firmy czują potrzebę wspierania innych, stają się wrażliwsze na to, co się wokół nich dzieje? 


Tak, to coraz lepiej widać, my też to odczuwamy. Jakiś czas temu zgłosiła się do nas uznana firma oferująca instalacje fotowoltaiczne. Zaproponowała, by na Budziku założyć fotowoltaikę – po to, byśmy mniej wydawali na prąd. W tym przypadku to oni sami skontaktowali się z nami. Częstsza jest natomiast droga w odwrotną stronę: gdy czegoś potrzebujemy, zgłaszamy się do przedsiębiorstw, które to produkują, oferują. Przez blisko 20 lat naszych działań mieliśmy sporo takich kontaktów. Dużo łatwiej niż pieniądze jest pozyskać konkretne produkty, usługi. Gdy taką relację ubierze się we właściwe ramy – firmy w to wchodzą. Nie jest żadnym odkryciem, że żyjemy w świecie, w którym jest bardzo dużo niedoinwestowanych ludzi i idei, które potrzebują wsparcia, pomocy. Dlatego trzeba się cieszyć, że i w Polsce pojawił się rodzaj takiej zdrowej mody, za sprawą której w firmach pojawiają się fundacje, tworzone są działy zajmujące się działaniami społecznie użytecznymi. Dobrze, gdy przedsiębiorstwo ma też dobroczynną twarz. Mam jednak wątpliwość, czy prospołeczna działalność firmy ma już, w polskich warunkach, istotny wpływ chociażby na decyzje zakupowe jej potencjalnych klientów, konsumentów. 



Siedziba Kliniki Budzik w Warszawie, fot. Fundacja Akogo?


Co decyduje o tym, że firma zaczyna pomagać?


Większa wrażliwość jest u tych ludzi, których coś podobnego w życiu dotknęło, mieli z podobnym problemem do czynienia. Dotyczy to także firm i ich prezesów. Bo dopóki konkretny problem nie dotyka nas, naszych przyjaciół, to jesteśmy wrażliwi w sposób średni – w świecie, w którym żyjemy, tego problemu nie ma. Ale jeżeli wcześniej nasz potencjalny partner zmierzył się – bezpośrednio lub pośrednio – z konkretnym wyzwaniem, rozumie w lot, z czym do niego przychodzimy, jakie są nasze potrzeby. Taki człowiek wchodzi do grona tych najwierniej wspierających. Nie tylko rozumie potrzebę tworzenia kliniki; wie też, czemu służą prowadzone przez nas działania naukowe, rozumie, że potrzebujemy kontaktów międzynarodowych, odkryć naukowych, bo to służy pacjentom. Ale taki rodzaj wyobraźni rodzi się niestety z przeżycia albo z kontaktu z przeżyciem – nie z literackiej wyobraźni. 


Jak, pani zdaniem, powinna wyglądać mądra pomoc? Co w praktyce decyduje o tym, że tak właśnie ją pani ocenia? 

Podstawą jest trwałość wsparcia, ona jest bezapelacyjnie najważniejsza! To musi być pomoc systemowa – liczy się długi dystans i konsekwencja. Gdy słomiany zapał spłonie – nie ma po nim śladu. Kiedy zakładaliśmy fundację, to nam też nie chodziło tylko o to, żeby nazbierać jak najwięcej pieniędzy dla Kasi i Małgosi, tylko o to, by w system opieki zdrowotnej weszła taka jednostka chorobowa jak śpiączka. Bo osoba ze śpiączką to był ktoś niechciany. I to nam się udało. Właśnie dlatego to nie Budzik jako budynek jest najważniejszy – liczy się to, że istnieje jego systemowe finansowanie, bo jest już w NFZ stosowny dział. Za to dostaliśmy nagrodę WHO – za ten system, za ten program wybudzania, który wszedł do polskiej medycyny. Nas nie będzie, a Budzik pozostanie. 


Ewa Błaszczyk w Klinice Budzik, fot. Fundacja Akogo?

Czy na tym etapie, na którym fundacja jest teraz, nie ma problemu w znalezieniu firm do pomocy przy realizowanych dziełach i przy codziennej pracy? 


Od czasu do czasu pojawia się podmiot, który wychodzi z własną inicjatywą – jak ta firma z fotowoltaiką. Codzienność jest taka, że to fundacja musi chodzić, stukać, pukać i starać się o wszystko. W tej chwili mamy kilka, może kilkanaście firm, z którymi wiąże nas ściślejsza, długofalowa współpraca. To są chociażby Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych, które regularnie dostarczają nam swoje produkty. Mamy układ z siecią Jysk – gdy jakieś rzeczy w Budziku się zużywają, idziemy do sklepu i wybieramy, w ramach przydzielonej transzy, co nam potrzeba: kołdry poduszki, koce. Kia daje nam samochody. Wszystko to są przykłady tej najcenniejszej, stałej pomocy. Tego rodzaju wsparcie daje nam poczucie stabilizacji. Ze swojej strony staramy się pokazywać, kto nam pomaga, prezentujemy dobroczyńców w naszych materiałach. Obie strony są zadowolone. 


Czy na wsparcie Fundacji "Akogo?", podmiotu o powszechnie znanym przedmiocie działania, decydują się wyłącznie firmy o zbliżonym profilu? 


Wszystko zależy od wyobraźni prezesa czy stosownej, decyzyjnej osoby w firmie. Na współpracę z nami w przeszłości zdecydował się duży bank. Przez lata był to też Czesław Lang, który robił Tour de Pologne Amatorów i za sprawą którego część dochodów z imprezy trafiała na cele statutowe fundacji. Swego czasu nawiązaliśmy współpracę z przedsiębiorstwem produkującym dla budownictwa, to akurat była akcja dotycząca materiałów wyciszających – skojarzenie z tym, że w śpiączce jest cisza, spokój. Produkty były opatrzone stosownym znaczkiem, my dostawaliśmy procent z ich sprzedaży. 


Co by Pani podpowiedziała firmom, żeby ich pomoc była mądra, wartościowa? 


Szukając celu pomocy, trzeba wybrać to, co jest bliskie sercu. Potem należy konsekwentnie trwać przy swoim pomyśle minimum przez pięć lat. Żeby na tej podstawie i dzięki tej konsekwencji druga strona mogła coś zaplanować i mogła działać. To jest jak w dobrym gospodarstwie – trzeba patrzeć do przodu. Zaś najistotniejszy jest ten długi dystans. Trzeba też monitorować efekty wsparcia – bo jeżeli nic z tego nie wynika – pomaganie nie ma sensu. Mądre pomaganie działa wtedy, gdy obie strony wywiązują się ze swojego zobowiązania. Jeśli coś dostaję, czuję się zobowiązana do tego, by wykazać ofiarodawcy, co dzięki temu robię. Pokazuję, że nie przejadam tego, co dostałam – że ta pomoc służy konkretnym celom. 


Czy z autopsji poznała pani przykłady złej, szkodliwej pomocy? 


To się w naszej fundacji nie zdarza, bo każda relacja, każde działanie poprzedzone jest rozmowami, negocjacjami. Gdy czujemy, że oferowana pomoc jest kiepskiej jakości, ktoś próbuje coś ugrać, chce nas wykorzystać – nie wchodzimy w to.